W kominie znaleźć można wiele rzeczy. Najczęściej trafiają się przedmioty związane z budowlanką: kielnia, młotek, przecinak, berety. Kiedyś Piotr Szacmajer często trafiał jeszcze na butelki po alkoholu i puszki po piwie. Ostatnio jest ich jednak znacznie mniej. - Kiedyś była mniejsza odpowiedzialność, ludzie więcej pili w pracy - przypuszcza.
Bardzo często z komina trzeba usuwać gniazda ptaków, głównie kawek. Niektóre mają tak mocną konstrukcję, że przebicie ich od góry jest bardzo trudne. Wtedy trzeba rozbierać ścianę kominową. Piotr Szacmajer, mistrz kominiarski z lubelskiej Spółdzielni Pracy Kominiarzy, w zawodzie jest od 1987 r. Kończył technikum budowlane, rozglądał się za pracą. - Co się będziesz po budowach włóczył, chodź do nas - powiedział kolega i tak Szacmajer został kominiarzem. Przeszedł wszystkie stopnie nauki. Najpierw był uczniem, przyuczał się do zawodu. Gdy zdał egzamin czeladniczy, miał prawo nosić keplik, specjalne nakrycie głowy, a po zdaniu egzaminów mistrzowskich cylinder, atrybut mistrza.
Pracy dla kominiarzy nie zabraknie nigdy. Ostatnio z powodu wzrostu cen gazu coraz więcej osób wraca do palenia węglem. Największy problem to spadzisty dach. Zdarzają się takie nawet w nowo budowanych blokach (np. na Czechowie). Bywa, że projektant w ogóle nie przewidział tzw. ław kominiarskich - czegoś w rodzaju trapu, po którym kominiarz jest w stanie dostać się do komina. A w tym zawodzie ryzykować nie warto. Wprawdzie kominiarze mają szelki bezpieczeństwa, ale są niewygodne, nie za bardzo da się w nich sprawnie operować kulą kominiarską i szczotką na linie. Piotr Szacmajer pracę zaczyna o 7. Szybka odprawa i do roboty. Pierwsza zmiana kończy się o 15, ale jak jest zlecenie od spółdzielni, pracuje się nawet do 19. Zarobi więcej niż w hipermarkecie, ale kokosów nie ma.
Na widok kominiarza w uniformie ludzie wciąż łapią za guzik. Jedna ważna uwaga. - Szczęście przynosi złapanie za guzik kominiarski, a nie swój własny - zauważa Szacmajer.
Wszystkie komentarze