"Carte Blanche" to film fabularny opowiadający historię opartą na losach Macieja Białka, nauczyciela historii z VIII LO w Lublinie, który przez lata ukrywał, że traci wzrok, w obawie przed zwolnieniem z pracy.
Bardzo się cieszę, że powstał "Carte Blanche". Nie tylko dlatego, że opowiada wzruszającą historię dobrych ludzi w momencie ciężkiej próby - a podobają mi się opowieści o dobrych ludziach. I nie tylko dlatego, że jest głęboko optymistyczny. I nawet nie dlatego, że wszystko zaczęło się od reportażu Małgorzaty Szlachetki w "Wyborczej". Ale również dlatego, że choć nie jest to film o Lublinie, to tak naprawdę jest to film o Lublinie.
Filmowcy nieraz pojawiali się w naszym mieście, które grało już Warszawę, Wilno, jakąś nienazwaną miejscowość na Kresach, czy Paryż, najrzadziej jednak siebie.
Lublin jest Lublinem i to Lublinem prawdziwym
Tym razem jest inaczej. Lublin jest Lublinem i to Lublinem prawdziwym, nie tym z pocztówek ze Starym Miastem fotografowanym w słoneczny dzień czy z placem Litewskim nocą. Obserwując drogę bohatera "Carte Blanche" z domu do szkoły, do przychodni, czy do bliskiej kobiety, widzimy miejsca zwyczajne, na które nie zwracamy uwagi, załatwiając swoje sprawy, a które oglądane na filmie, na tym filmie, stają się niezwykłe.
Kamienica u zbiegu Lipowej i Szopena ze ściętym narożnikiem. Bardzo charakterystyczna, łatwo ją zidentyfikować. Stamtąd, z balkonu swego mieszkania, bohater patrzy w dół na Narutowicza. Ulica pięknie wygląda z góry, z perspektywy, jakiej nie znają przechodnie, ale nie mniej atrakcyjna jest z dołu, z okien trolejbusu. Podobnie jak Lubartowska, czy Aleje Racławickie, oglądane podczas jazdy. Ale i inne miejsca, "Carte Blanche" pokazuje na przykład szczególny klimat okolic szkoły, czyli wzgórza Czwartek. Na tym filmie nawet Podzamcze nie sprawia wrażenia zaniedbanego, brudnego i obskurnego. A szkielet dawnego Ursusa na peryferiach miasta nabiera znaczenia niemal metafizycznego
Bardzo się cieszymy, że powstał "Carte Blanche". Nie tylko dlatego, że opowiada wzruszającą historię dobrych ludzi w momencie ciężkiej próby. I nie tylko dlatego, że jest głęboko optymistyczny. I nawet nie dlatego, że wszystko zaczęło się od reportażu Małgorzaty Szlachetki w "Wyborczej". Ale również dlatego, że choć nie jest to film o Lublinie, to tak naprawdę jest to film o Lublinie.
Filmowcy nieraz pojawiali się w naszym mieście, które grało już Warszawę, Wilno, jakąś nienazwaną miejscowość na Kresach, czy Paryż, najrzadziej jednak siebie.
Tym razem jest inaczej. Lublin jest Lublinem i to Lublinem prawdziwym, nie tym z pocztówek ze Starym Miastem fotografowanym w słoneczny dzień czy z placem Litewskim nocą. Obserwując drogę bohatera "Carte Blanche" z domu do szkoły, do przychodni, czy do bliskiej kobiety, widzimy miejsca zwyczajne, na które nie zwracamy uwagi, załatwiając swoje sprawy, a które oglądane na filmie, na tym filmie, stają się niezwykłe.
Wszystkie komentarze