Na krzyż przysiągł
- Po tych opowieściach dręczyłam się okropnie - wzdychała Wlazłowa. - Radziłam się Boga: powiedzieć o Kuziuku, czy nie. W końcu coś mi doradziło: głupia babo, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. A i ludzie ostrzegali: chcesz skończyć jak Kuziuk?
Od razu przypomniała też sobie, jak to w minionym roku Durdę przejechał pociąg, który jeździ tędy dwa razy na dobę do kopalni, a Pydyś utopił się w rowie płytkim na stopę.
Kuziukową żonę ruszyło sumienie późną zimą, kiedy ludzie przestali już mówić o jej mężu. Zaczęła szukać na własną rękę.
- Objeździłam całą rodzinę. Pokazywałam ludziom zdjęcia. Wypytałam wszystkie okoliczne wywłoki i lafiryndy. Gdy mróz zelżał, szukałam po lasach i rowach - opowiadała.
W końcu ktoś jej powiedział, że z obory Krzemieniów dawno taki swąd leci, że trudno wytrzymać. Ludzie wiedzieli, że tam nieboszczyka pogrzebali.
Kuziukowa przełamała strach i poszła. Krzemień przyjął ją herbatą i piernikiem, ale do obory nie wpuścił. Przed drzwiami padł na kolana i na krzyż przysiągł: - Helcia, uwierz, to nie ja.
Wiosną, kiedy mrozy zelżały, ludzie pod sklepem opowiadali, że Krzemień coś nocą rąbał, a potem ze szpadlem i workiem poszedł w pole.
Wszystkie komentarze