Studentka i działaczka PSL trzy lata była szantażowana i gwałcona przez kryminalistów. Gdy zdecydowała się mówić, policja ukryła ją w tajnym, strzeżonym lokalu. Już z niego nie wyszła. Prokuratura zakończyła śledztwo w tej sprawie pod koniec czerwca.
Rzecz działa się w miasteczku na granicy Lubelszczyzny i Mazowsza. Był lipiec 2011 roku. Klaudia miała 21 lat. Była ładną, wysoką blondynką. Mieszkała z rodzicami, zaocznie studiowała, pracowała w magistracie i działała aktywnie w Forum Młodych Ludowców, młodzieżowej przybudówce PSL.
Wstrząsającą historie opisaliśmy w sierpniu na łamach "Wyborczej". Przypominamy obszerne fragmenty reportażu.
"Leniwe, niedzielne popołudnie. Do Klaudii dzwoni koleżanka i prosi o podwiezienie do nowo poznanego chłopaka, kilka kilometrów za miasteczkiem. Dziewczyna niechętnie ulega namowom. Na miejscu w drzwiach willi oprócz chłopaka koleżanki staje uśmiechnięty, około 50-letni mężczyzna z wyraźnymi zakolami. Jest upał, nieznajomy proponuje Klaudii zimną coca-colę. Dziewczyna wchodzi do środka. Pije colę i nagle urywa jej się film. Budzi się następnego dnia rano w obcym łóżku. W willi nie ma koleżanki, chyba nie ma nikogo. Spanikowana wymyka się chyłkiem i ucieka.
Niewiele pamięta, ale chce pójść na policję. Kiedy wychodzi z domu na komisariat, dzwoni jej telefon. Łysiejący mężczyzna - to jego głos - proponuje spotkanie. Gdy dziewczyna się rozłącza, dostaje na komórkę link do filmu. Jest na nim nagrany jej stosunek z łysolem. Po charakterystycznym łóżku Klaudia wie, że to nagranie z poprzedniego popołudnia.
Mężczyzna szantażuje Klaudię, grożąc, że jeśli nie przyjedzie, film wpadnie do sieci. Dziewczyna jest przerażona. Mieszka w małym miasteczku, wie, że jeśli nagranie zostanie upublicznione, to będzie koniec. Przełamuje wstyd, jedzie zapłakana do willi gwałciciela. Szantażysta obiecuje, że usunie film, ale nie za darmo. Znowu gwałci dziewczynę. Filmu nie usuwa. Tydzień później znowu wzywa do siebie i gwałci.
Po raz kolejny dzwoni na przełomie lipca i sierpnia 2011 roku. W willi oprócz 50-latka czekają trzej nieznajomi mężczyźni. Dziewczyna się broni, ulega po wypiciu coca-coli z jakimś środkiem i kilku ciosach w twarz. Potem zostaje brutalnie zgwałcona przez wszystkich. Na koniec ponownie słyszy, że jeśli pójdzie na policję, nowe nagranie trafi do sieci. Kilka dni później to samo. Tym razem gwałci ją 50-latek z innym mężczyzną. Wcześniej Klaudia się opiera, więc zostaje pobita.
Główny gwałciciel, który każe na siebie mówić Andrzej, podczas kolejnych spotkań jest coraz bardziej brutalny. W willi co kilka tygodni dochodzi do zbiorowych gwałtów. Kiedy dziewczyna się broni, jest krępowana sznurkiem.
Kiedy "siła nagrania" przestaje na Klaudię działać, szantażysta oświadcza, że zabije jej rodziców, a potem "przyśle paluszki młodszego brata". Przerażona dziewczyna obiecuje, że będzie milczeć. Szantażysta to wykorzystuje, Klaudia staje się prostytutką. Jest dowożona do domów znajomych oprawcy, na godzinę, dwie. Jest także zmuszana do seksu za sklepem w miejskim parku, w zaroślach nad rzeką. Znajomi Klaudii o niczym nie wiedzą, rodzice też. Później powiedzą, że owszem, była trochę rozdrażniona, ale tłumaczyła to problemami na uczelni.
W czerwcu 2014 roku dziewczyna pęka i oświadcza szantażyście, że już nic więcej dla niego nie zrobi. Mężczyzna ustala cenę "za wolność" - 4,5 tys zł. Klaudia musi kraść. Alkohol z supermarketów. Po kilka butelek drogich trunków ukrytych w torbie. Za pierwszym razem się udaje, za drugim też, ale za trzecim wpada. Wyrok w zawieszeniu. Po kolejnej kradzieży, jesienią 2015, zamykają ją w areszcie.
Zatrzymanie Klaudii wywołuje szok w rodzinie, w miasteczku, w lokalnym PSL. W areszcie dziewczyna zaczyna mówić. Przesłuchujący ją policjant nie wierzy w to, co słyszy. Jednak dziewczyna mówi logicznie i składnie.
"Opisy zdarzeń są wiarygodne, wewnętrznie spójne, nie mają znamion konfabulacji. W zeznaniach zawarte są zarówno szczegóły dotyczące zdarzeń i sytuacji, jak również stwierdzenia ogólne. Jest to zgodne z procesami funkcjonowania pamięci ludzkiej" - orzeka psycholog, który bada Klaudię.
I dalej: "Ze względu na przemoc, z której nie potrafiła się wyzwolić pokrzywdzona, miała niskie poczucie własnej wartości oraz tendencje do samooskarżania. Pokrzywdzona przez dłuższy czas ukrywała traumatyczne doświadczenia. Wynikało to z przeżywanego przez nią lęku przed ośmieszeniem i publicznym analizowaniem spraw dotyczących jej intymności. Ze względu na drastyczne elementy towarzyszące gwałtom (perwersja stosowana jako akt poniżania, poczucie bezradności i całkowity brak wpływu na praktyki, do których była zmuszana) pokrzywdzona mogła obawiać się o swoje życie".
Gdy dziewczyna zaczyna zeznawać, dostaje grypsy. Przynosi je kobieta, jedna z późniejszych oskarżonych.
"Kurwo, co ci mówiłem" (...) Będzie wypadek. Ciekawe, kto się zajmie wtedy twoim bachorem [prawdopodobnie chodzi o młodszego brata]. To ostatnie ostrzeżenie, zamknij mordę".
Klaudia nie przerywa zeznań.
50-letnim mężczyzną jest Andrzej K. To biznesmen handlujący na początku lat 90. autami, policji znany bardziej pod ksywką "Chudy". Jest bohaterem jednej z większych historii kryminalnych w południowo-wschodniej Polsce. W 1994 r. na willę przyjaciela "Chudego" napadł gang radomskich karateków, zwany tak, bo członkowie poznali się w sali gimnastycznej podczas treningów tej dyscypliny sportu. "Chudy" z bratem Zbigniewem, ksywka "Gruby", zamiast na policję udali się na skargę do szefa gangu pruszkowskiego - "Pershinga". Ten w ciągu kilku dni odnalazł karateków i wydał. "Chudy" z "Grubym" torturowali ich, przewiercając wiertarką golenie. Przeraźliwe wycie torturowanych zagłuszali muzyką disco polo.
To właśnie "Chudemu" policjanci przypisują pomysł wyłudzeń odszkodowania na stłuczkę. Od końca lat 90. do kwietnia 2003 r. grupa sfingowała 72 kolizje, wyłudzając z towarzystw ubezpieczeniowych 2,5 mln zł. Najwięcej straciło PZU naciągnięte przez gangsterów na 1,2 mln zł. W kolizjach brały udział te same auta - drogie mercedesy, bmw, volkswageny, które dla niepoznaki co kilka tygodni zmieniały właścicieli. Część stłuczek uwiarygodniali policjanci, którzy brali pieniądze za sporządzanie fałszywych protokołów. "Chudy" trafił za to na siedem lat do więzienia, ale stłuczkowy proceder rozlał się na cały kraj.
Dziś "Chudy" jest drobnym przedsiębiorcą. W centrum miasteczka ma część pasażu handlowego.
Prokuratorzy stawiający zarzuty Andrzejowi K. z taką sprawą do czynienia jeszcze nie mieli. W sumie "Chudy" usłyszał 20 zarzutów gwałtu. Wraz z nim - w czerwcu 2015 r. - do aresztu poszło także dziesięciu jego kompanów, którzy wykorzystywali Klaudię. Z jednym z nich, z wykształcenia nauczycielem gimnastyki, "Chudy" rozkręcał biznes stłuczkowy. Pozostali to drobni przedsiębiorcy, ale też bezrobotni.
Klaudia wyszła na wolność i została objęta ochroną policji. Zamieszkała w strzeżonym przez tajniaków mieszkaniu na drugim końcu województwa. 15 września 2015 r. przewieziono ją do Lublina, gdzie składała dodatkowe zeznania. Późnym popołudniem odwieziono ją do strzeżonego mieszkania. Potem nie odbierała telefonów. Kiedy po trzech dniach policjanci weszli do mieszkania, nie żyła. Na stoliku leżały trzy opakowania po lekach antydepresyjnych i dwie puste butelki po likierze.
Prokuratura wyjaśniająca okoliczności śmierci Klaudii nie dopatrzyła się błędów policji. Ustaliła, że dziewczyna popełniła samobójstwo. Śledczy nie znaleźli dowodów, by ktokolwiek zmusił Klaudię do targnięcia się na życie.
"Jej śmierć dla podejrzanych wcale nie była korzystna, gdyż wcześniej złożyła niekorzystne dla nich zeznania i zostały one utrwalone. Także przez sąd (...). Gdyby podejrzani mieli możliwość wpływać na pokrzywdzoną i nakłaniać ją do czegoś, to raczej do odwołania zeznań, a nie samobójstwa" - zwrócił uwagę prokurator, który badał przyczynę śmierci Klaudii.
Także policyjne postępowanie żadnych błędów w zachowaniu tajniaków nie wykryło.
Andrzej K. do niczego się nie przyznaje. Wynajął jednego z najdroższych obrońców w województwie, ten przez dziewięć miesięcy walczył, by jego klient wyszedł na wolność. Stało się tak w lutym tego roku, bo mimo grożącego "Chudemu" wysokiego wyroku sąd uznał, że zebrano wystarczające dowody. Andrzej K. ma zakaz opuszczania kraju, musiał oddać paszport i raz w tygodniu ma meldować się na policji."
W lipcu tego roku do sądu wpłynął akt oskarżenia. Proces ruszył w grudniu. Toczy się przy drzwiach zamkniętymi drzwiami.
Wszystkie komentarze