Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
Przecież wszyscy mają dzieci
Efekt pracy aspiranta Woźniaka trafił na biurko prokuratora. Po prawie dwóch latach śledczy postawili zarzuty, ale tylko dwóm osobom.
Wykorzystanie informacji zdobytej w związku z pełnioną funkcją (grozi za to grzywna bądź dwa lata więzienia) zarzucono kierowniczce administracji Wydziału Politologii i jej 20-letniej córce studentce. Dziewczyna miała wręczyć testy znajomej. Obie panie stanęły przed sądem. Kierowniczka administracji wkrótce potem odeszła z pracy.
Ofiarą kradzieży została też portierka, która za niedopełnienie obowiązków służbowych została zwolniona. Wyrzucona z pracy "z powodu utraty zaufania przełożonych" została też pracownica dziekanatu na politologii. Billingi wykazały, że jej syn, student politologii, dzwonił o 2 w nocy do prof. X.
Prof. X żadnych konsekwencji na uczelni nie poniósł.
Śledczy w akcie oskarżenia nie wspomnieli o okolicznościach włamania, kradzieży testów, mocodawcach.
Wysoki funkcjonariusz policji znający szczegóły dochodzenia dziwił się wtedy asekuranctwu prokuratorów: - Przedstawiając dowody, byliśmy pewni, że śledztwo zakończy się aktem oskarżenia wobec mocodawców. Przecież w tym samym czasie inna lubelska prokuratura na podstawie billingów rozmów oskarżyła, a sąd skazał pogranicznika, który współpracował z przemytnikami kradzionych samochodów.
Wiele wyjaśnił nam naukowiec związany z Wydziałem Politologii UMCS, z którym rozmawialiśmy anonimowo w 2002 r. - Nigdy nie donosiłem. Uważam, że brudy trzeba prać w domu. Dotąd milczałem, bo byłem pewny, że winni zostaną ukarani. Dziś, obserwując postępy śledztwa i coraz bardziej bezczelne zachowanie osób zamieszanych w handel testami, obawiam się, że sprawa zakończy się aktem oskarżenia wobec płotek. A osoby, które od lat handlowały testami, pozostaną bezkarne. Dlaczego? Także w policji i prokuraturze mają dzieci. Kto wie, czy kiedyś pociechy nie zamarzą o studiach na modnym kierunku.
Wszystkie komentarze