Piotr R., czyli Pepe i Partacz
Wróćmy do Piotra R., ksywka Pepe. We wrześniu 2000 roku otrzymuje on od Pierza i Funia, bossów grupy elesemowskiej, tajne zlecenie. Ma zlikwidować dwóch wysoko postawionych gangsterów ze Śródmieścia. Nagroda - 20 tys. zł w gotówce. To ma być rewanż za próbę zabójstwa Pierza (bomba pod białym mercedesem). Pierwszą ofiarą ma być X. Gangster miał zginąć już trzy miesiące wcześniej, kiedy grupa elesemowska zleciła jego brutalne pobicie. We wrześniu X. liże rany w lubartowskim szpitalu. Pewnego popołudnia na salę chorych wchodzi Pepe ubrany w kangura (charakterystyczny dres z kapturem zasłaniającym całą twarz). Odbezpiecza broń, dokręca tłumik i celuje w stronę łóżka, na którym ma leżeć X. Chory słyszy szczęk przeładowywanej broni i odwraca się. Wtedy Pepe spostrzega, że to nie X. Zdezorientowany wycofuje się i ucieka. Potem okazuje się, że X. uratował przypadek. Kilka godzin przed egzekucją zamienił się łóżkami z sąsiadem, bo przeszkadzał mu przeciąg.
Teraz historia o Y. To druga ofiara wytypowana do odstrzelenia, czyli kolejna ważna osobistość ze Śródmieścia. Y. miał kłopoty z nadużywaniem alkoholu. Dlatego często przesiadywał w znanym wtedy pubie przy ul. Wodopojnej w Lublinie. Wieczorem 7 października 2000 roku Pepe zakrada się pod okno lokalu, rozpoznaje oszołomionego kilkunastoma piwami Y. i oddaje w jego stronę pięć strzałów. Cztery są celne. Podziurawiony jak sito gangster trafia do szpitala. Życie ratuje mu trwająca 10 godzin operacja. Od czasu dwóch nieudanych zamachów Piotrowi R. oprócz ksywki Pepe przybywa nowy pseudonim. Kumple zaczynają mówić na niego Partacz. Słuch o nim ginie, bo Pepe na długie lata trafia do więzienia. Zresztą zdradza go jeden z kompanów.
Wszystkie komentarze