- Rok temu było bardzo trudno - wspomina Paulina z trasy czerwonej. - O godz. 2 w nocy zaczął padać deszcz, buty zostawały w błocie. Kilka razy miałam ochotę sięgnąć po telefon i zadzwonić po kogoś, żeby mnie stamtąd zabrał. Doszłam szurając nogami, ale doszłam. Nie wiem, na czym to polega, ale wtedy człowieka nabiera sił. Jest mocniejszy. Nie mogłam nie iść w tym roku. O wysiłku się zapomina.
Mariusz, którego spotkaliśmy na trasie żółtej dodaje: - Nie jest tak, że ludzie tu idą tylko w milczeniu, umartwiają się. Czasem słychać w drodze jakieś żarty, niektórzy robią sobie selfie. Poszedłem sam, chciałem pomyśleć, w ciemności lepiej się myśli. Nawet nie zauważyłem, jak szybko zleciała mi cała noc. W pewnym momencie człowiek jest już tak zmęczony, że idzie jak maszyna, krok za krokiem. Po 15 km nie czujesz już nic.
W tym roku w lubelskiej Ekstremalnej Drodze Krzyżowej wzięło udział ponad dwa tysiące osób. Do wyboru mieli trzy trasy: niebieską (29 km wokół Zalewu Zemborzyckiego), żółtą (33 km) i czerwoną (46 km), które prowadziły do Sanktuarium w Wąwolnicy. EDK rozpoczęła się mszą świętą w Archikatedrze Lubelskiej. Pielgrzymi szli całą noc, w milczeniu, po polnych i leśnych ścieżkach, po drodze rozważali Mękę Pańską. Pierwsi uczestnicy EDK w Wąwolnicy byli ok. godz. 6, ostatni dotarli tu w południe.
Wszystkie komentarze